Sobota, 17 maja, zaczela sie pozno. Budzik nastawilam na 8:30, ale wylaczylam go, zerknelam ze M. nadal lezy, wiec stwierdzilam, ze utne sobie jeszcze drzemke. Obudzilam sie o... 10:01! :D Chwile polezalam zeby sie dobudzic, ale dosc szybko sie zerwalam, bo szkoda dnia. Malzonek musial pojechac do chrzestnego Potworkow nakarmic ich kota, bo wyjechali na weekend. A ze oni mieszkaja obok Polakowa, to przy okazji podjechal na zakupy. Ja w tym czasie zjadlam sniadanie i sie ogarnelam, a pozniej zagonilam dzieciaki do odkurzania i mycia podlog w swoich pokojach. Kokusia w ogole cos naszlo i odkurzyl z paprochow swoje biurko oraz stolik nocny, a pozniej z rozpedu uprzatnal burdelik na stoliku z kacika sniadaniowego. Malzonek od kilku dni poprawial podest dla przyczepy, bo ta jest dluzsza, wiec trzeba go bylo nieco przesunac, a takze podsypac zeby rurami od spodu nie zahaczyc przy wjezdzie. Dodatkowo, w starej bylo dwoje drzwi, wiec wchodzilismy glownie tymi z przodu. Tutaj sa tylko jedne, ale z tylu, a tam trawnik opada i rosna krzaczory. Malzonek musial jednego solidnie opierdzielic, dorobic schodki, po czym oblozyl je naokolo kamieniami zeby nie robilo sie bloto. Troche sie podlamalam, bo juz wczesniej przy pakowaniu trzeba sie bylo wdrapywac po schodach do domu. Teraz dodatkowo czeka wspinaczka do przyczepy; niby kilka stopni, ale jednak. Na 14 zawiozlam Bi do kolezanki, bo mialy konczyc ten nieszczesny projekt na nauki socjalne. Najgorzej, ze niewiadomo bylo ile im to zajmie, wiec umowilam sie z corka ze da mi znac jak bedzie konczyc. Wrocilam do domu i zajelam sie typowymi pierdolami, jak sprzatanie lazienek, mycie drzwi na taras, itd. Mialam tez czas na relaks, bo pogoda byla piekna - 25 stopni i slonce, wiec siedzialam z kawa z przodu. Choc raz nie musialam sie z nikim scigac, zeby tam zasiasc. Bi dopiero po 18 napisala, ze koncza, wiec spedzila u kolezanki ponad 4 godziny! :O I nadal ponoc nie skonczyly. Zostaly jakies elementy, ktore chcialy zrobic na drukarce 3D. Na szczescie kolezanka ja posiada, wiec ma je zrobic przy asyscie rodzicow. Reszta wieczora to juz dalsze przewalanie sie po kanapach naprzemian z domowa robota.
W niedziele juz takiego wylegiwania sie nie bylo, bo jechalismy do kosciola. Pospalismy jednak dluzej niz w dni powszednie. ;) Pozniej szybkie sniadanie, zebrac sie i pojechalismy na msze. Po powrocie napisalam do taty ze juz jestesmy i zapraszam na kawe, a malzonek zabral sie za chlebek bananowy, bo kupil w piatek kupe dojrzalych bananos, a przez to ze bylo bardzo cieplo, w niedziele mialy juz brazowe kropeczki. Przyjechal dziadek, posiedzielismy, a po jego odjezdzie trzeba sie bylo zabrac za normalne domowe sprawy. "Polowalismy" tez z Kokusiem na kolibry, bo przylatuja co chwila do karmnika, ale sa cholernie szybkie i ujecie ich na zdjeciu graniczy z cudem.
Oboje stwierdzilismy, ze nie nadajemy sie na przyrodnikow, bo brak nam cierpliwosci zeby godzinami sterczec z aparatami w gotowosci. Nawet 15 minut nas przerastalo. :D Wieczor zlecial na prysznicach i szykowaniu wszystkiego na kolejny tydzien szkoly oraz pracy. Dla mnie i Potworkow, bo M. nadal strajkowal. :/
Poniedzialek zaczal sie wczesnie i chlodno, niestety. Po kilku dniach z temperaturami dochodzacymi do 25-26 stopni, teraz mielismy miec 18. Kiedy wychodzilam po 6 rano, bylo 10, ale przy porywistym wietrze, wiec odczuwalna wyniosla 5. :O Potworki juz wstaly i siedzialy przy sniadaniu (swoja droga, oni stanowczo zrywaja sie niepotrzebnie wczesnie), a M. jeszcze dolegiwal. Cholerny strajk sie przedluza, a na domiar zlego, do braku wyplaty doszedl brak ubezpieczenia zdrowotnego, bo jego firma oznajmila ze bez pracy nie naleza im sie tez skladki zdrowotne. :( W pracy kolejny dzien spokoju, na ktory akurat w poniedzialek nie narzekalam, bo wiadomo ze to dzien gdzie nie chce sie nic robic. Kiedy ja siedzialam i ziewalam przy biurku, M. pojechal na zakupy do ogrodniczego. Mial tylko kupic ziemi oraz kompostu i przekopac warzywnik, ale stwierdzil ze kupi tez sadzonki. Poniewaz zwykle robilam to ja, mialam potem szereg wiadomosci z pytaniami, ktore ma wziac, jaki rodzaj, gatunek, kolor, itd. Ech... Dlatego wlasnie wole robic to sama. ;) Poza tym znalazl gdzies ogloszenie o kurzych odchodach za darmo i postanowil po nie pojechac. A pozniej bardzo sie obruszyl kiedy napisalam mu ze takie odchody nie nadaja sie do natychmiastowego uzytku i trzeba je albo kompostowac, albo rozcienczyc, ale wtedy tez powinny postac jakis czas. Po pracy (mimo ze malo co robilam) czulam sie jakas wyrabana, a dodatkowo zalamal mnie burdel w kuchni. Wiem, ze M. wlasciwie nie zbija bakow, ale i tak zastanawiam sie jak mozna wrzucic gore garow do zlewu i nie pomyslec, ze moze by przydaloby sie wlozyc je do zmywarki, a ta uprzednio oproznic. :/ Ogarnelam kuchnie, wstawilam pranie, a potem stwierdzilam, ze przeniose posciel do przyczepy. Wszystko wynioslam przed sprzedaza starej, a poza tym musialam dokupic Potworkom przescieradla, bo maja teraz duzo wieksze lozka. Na szczesciew nowej przyczepie moge w miare swobodnie wdrapac sie i nawlec je nawet na gorny materac. W starej musialam go sciagac z lozka, bo nie bylo mowy zebym sie tam wczolgala i dala rade zahaczyc przescieradlo. Wszystko wiec, lacznie z poduszkami, ponawlekalam, a potem byla chwila na odpoczynek, zanim trzeba bylo zawiezc Potworki na basen. Co prawda Bi narzekala ze boli ja gardlo i jej zimno, ale tak naprawde narzeka na to od kilku dni i co chwila mierzy temperature, ale ani nie ma goraczki, ani nie chce ssac tabletek na gardlo. Nie wiem wiec ile w tym jest faktycznie gorszego samopoczucia, a ile niecheci do treningu. ;) A co do uczucia zimna, to kiedy temperatura spada z 25 i odczuwalnej okolo 30, do 18 z odczuwalna w okolicach 13, to wiadomo ze kademu zrobi sie chlodno. ;) Malzonek dzieciaki zawiozl, a ja potem odebralam. Niestety, mimo ze wyjechalam wczesniej, a potem w miare szybko znalazlam miejsce parkingowe, kiedy dotarlam na basen, mlodziez wychodzila juz z wody, wiec sobie na nich nie popatrzylam. W domu szybkie prysznice, kolacja i niedlugo do spania.
Jakas zmeczona jestem ostatnio, zasypiam wiec doslownie natychmiast, tylko co z tego, skoro potem co chwila sie budze. Albo dokucza mi pecherz, ale probuje go ignorowac, bo wiem ze jak wstane do lazienki to kompletnie sie rozbudze. Albo M. chrzaka i chrapie. Albo Oreo przylazi do naszego lozka, ale choc spi na panu, zawsze przechodzi po mojej poduszce, ciagnac mnie za wlosy. :/ Mimo wiec ze spac poszlam stosunkowo wczesnie, we wtorek obudzilam sie nadal zmeczona. Nie pomagalo to, ze temperatura w nocy spadla do 7 stopni, w domu wlaczylo sie ogrzewanie, a pod koldra bylo cudownie przytulnie i nie chcialo sie wychodzic z lozeczka. :) Jak zwykle zostawilam Potworki przy sniadaniu, a malzonka jeszcze sie wylegujacego. Grupa Bi miala tego dnia "wycieczke" do high school. Poniewaz tutaj nie ma egzaminow do liceum, kazdy wie do jakiej szkoly sredniej idzie. Nasze miasteczko jest niewielkie, wiec jest tylko jedna. No chyba ze rodzice chca slono placic za prywatna. ;) Nadal porzadnie wialo, wiec przy nizszej temeraturze bylo strasznie nieprzyjemnie. Mialam polarowa peleryne, ale zastanawialam sie czy lepsza nie bylaby kurtka. W pracy nadal spokoj i raczej nudy. Ucieszylam sie, bo dostalam kolejne wirtualne szkolenie, ale mina szybko mi zrzedla, bo okazalo sie, ze tylko jedno i trwajace zawrotne 5 minut. ;) Za to po poludniu przyszedl do mnie pakunek, a w nim plecak oraz myszka do laptopa. Czyli jestem gotowa do podrozy na szkolenie. ;)
Nadal jednak nie dostalam czujniczkow radioaktywnosci. Facet, ktory je zamawial spytal mnie tego dnia czy je dostalam. Pomyslalabym ze sam wie lepiej ile to moze potrwac. ;) Do domu wracalam w niemozliwych korkach. Jak rano przejezdzam trase w okolo 20 minut, tak teraz jechalam prawie 40. :/ Jak to we wtorek, nie jechalismy na basen, zabralam sie wiec za prania, bo za chwile trzeba sie bedzie pakowac na kemping, lepiej wiec zeby wszyscy mieli wystarczajaco czystych gatek. ;) Spytalam Bi jak wycieczka zapoznawcza do high school, ale panna nie miala zbyt duzo do opowiadania. W sumie byla juz tam tyle razy przy roznych okazjach, ze sama szkola nie jest az taka nowoscia. Ma liste klubow, do ktorych chcialaby sie zapisac i zastanawia sie czy poza plywaniem nie zglosic sie jeszcze do jakiejs druzyny sportowej. Rozne sporty maja bowiem "sezony" w roznych miesiacach, wiec to nie tak, ze np. bedzie plywac caly rok. Ciekawe na ile starczy jej zapalu. ;) Poznym popoludniem mielismy mala sensacje, bo przez ogrod przeszedl sobie niedzwiedz! Taki chyba jeszcze dosc mlody, ale zdecydownie dorosly. Mozliwe ze to jedno z mlodych, ktore wczesna wiosna przechodzilo tedy z matka. Teraz juz jako samodzielny niedzwiadek. ;)
W nocy z wtorku na srode wreszcie spalam lepiej, moze dlatego, ze kiciul zostal na noc na dworze. :D Niestety jestem klasycznym meteopata, a mielismy pochmurny, chlodny dzien z zapowiadanymi opadami deszczu na popoludnie, wiec kompletnie nie moglam sie dobudzic. Jak to juz trzeci (!) tydzien bywa, kiedy wychodzilam, malzonek jeszcze sie wylegiwal, a Potworki jadly sniadanie. Tego dnia panna Bi miala kolejne wazne "wydarzenie", bowiem do szkoly dzieciakow mieli po lekcjach przyjechac trenerzy druzyn sportowych z high school. Jak to ona, na wiesc o takim spotkaniu skrzywila sie, ze nie wie czy ktoras z jej kolezanek na nie pojdzie. Lekko mnie zalamala, bo ile jeszcze bedzie ze wszystkim patrzec na kolezanki?! Pozniej jednak okazalo ze ze ida wszystkie. I jedyny "problem" to taki, ze musiala zostac godzine dluzej po lekcjach, wiec ktores z nas musialo przebic sie przez popoludniowe korki zeby ja odebrac. W pracy nadal spokojnie, choc z kazdym dniem i tygodniem stwierdzam, ze powinnam byla negocjowac wyzsza pensje. Nie widze bowiem wiekszych szans na prace w normalnym, 8-godzinnym wymiarze. Praktycznie codziennie jest jakas awaria i problemy i produkcja konczy sie 3-4 godziny pozniej. :O Poki co jednak siedze i ziewam, bo nie dostalam nawet informacji na kiedy szykuja szkolenie. Po pracy wrocilam do chalupy, gdzie byl juz Nik. Myslalam zeby po drodze zajechac po Bi, ale obok szkoly przejezdzalam 40 minut przed koncem spotkania. Nie chcialo mi sie tam tyle sterczec. Niestety, w naszym miasteczku byly takie zatory, ze kiedy w koncu doczolgalam sie do domu, zostalo 15 minut i trzeba bylo jechac po corke. Na szczescie M. sie zlitowal i po nia pojechal, moglam wiec przebrac sie w dresy i spokojnie usiasc do obiadu. Po powrocie Bi opowiadala, ze rozmawiala ostatecznie tylko z trenerka druzyny plywackiej. Okazuje sie, ze pierwszy trening druzyna ma jeszcze przed rozpoczeciem roku szkolnego. Zastanawiam sie co z kwalifikacjami? Starsza twierdzi, ze mysli jeszcze nad wioslarstwem, ale nie jest pewna czy chce to uprawiac. Coz, tego dnia Potworki powinny miec swoj zwyczajny trening, ale nie pojechali. Nie wiem co ze Starsza, bo przeciez ledwie dwa tygodnie temu, obie bylysmy chore. Przyznaje, ze chorobsko wyjatkowo upierdliwe, bo sama jeszcze na poczatku tego tygodnia musialam oczyscic nos co jakis czas. Pod jego koniec juz jednak mi wlasciwie przeszlo. Bi za to sie polepszylo (choc tak jak ja, ciagle jeszcze miala lekko zawalony nos), ale zamiast zupelnie wyzdrowiec, ponownie jej sie pogorszylo. Co prawda twierdzila, ze jakas kolezanka w szkole byla chora, ale i tak dziwne, ze tak przeszla z jednej choroby w druga. W ktoryms momencie podawalam jej tylko Zyrtec, bo nie bylam juz pewna, czy to nie alergia... Oczywiscie nie pomaga tez, ze w tym tygodniu gwaltownie sie ochlodzilo, a panna dalej zakladala krotkie spodenki. W kazdym razie, we wtorek zaczela tak smarkac, ze w srode odpuscilam jej basen zeby nie rozlozyla sie gorzej na dlugi weekend. :/ Dzieki temu zyskalismy spokojny wieczor. Konczylam prania i ogarnialam chalupe, bo nie znosze zostawiac burdelu na wyjazd i wracac do syfu... Prysznice, kolacja i do lozek.
Wieczorem zaczelo padac, wiec Oreo zostala w domu i spala zwinieta w klebuszek na kanapie. Niestety, nad ranem stwierdzila, ze deszcz - nie deszcz, trzeba sie przewietrzyc. Zaczela swoje zyczajowe pomiaukiwania, ale na szczescie malzonek wstal i ja wypuscil. Czwartek przywital nas deszczem i najnizsza temperatura od dluzszego czasu. W dzien mialo byc ledwie 9-10 stopni. Po niemal lecie, ktore mielismy od kilku tygodni, takie temperatury byly wrecz brutalne. Jak zwykle wyszlam z domu kiedy dzieciaki jadly, ale M. jeszcze dosypial. Widzialam jednak pozniej na kamerach, ze zwlokl sie i zabral Potworki na przystanek autem. Cale szczescie, bo Bi rano narzekala ze boli ja gardlo, wiec dobrze ze nie musiala sterczec na przystanku w deszczu i zimnie. Tego dnia w szkole urzadzili w koncu wystawe prac, ktore przygotowywali na nauki socjalne. Starszej udalo sie przemycic telefon i pstryknela mi fote, zeby pokazac jak im to wyszlo.
W pracy nadal spokoj, ale przynajmniej odezwala sie osoba, ktora ma zorganizowac moje (i innych z mojej pozycji) szkolenie. Wyglada na to, ze czesc "osobista" odbedzie sie w polowie czerwca i jednak w Las Vegas. :) No chyba ze ktos zglosi, ze mu nie pasuje, to wtedy beda kombinowac z inna data i/lub miejscem. Tego dnia tez firma M. miala zasiasc ponownie do negocjacji ze zwiazkami zawodowymi. Zastanawialismy sie co z tego wyniknie i jak szybko. Malzonek mial nadzieje ze w kolejnym tygodniu wroca do pracy, ale tak naprawde to nikt nic nie wiedzial, a negocjacje mogly potrwac nawet kilka dni lub tygodni... Wieczorem dostal wiadomosc, ze ida "dobrze" i ze maja dalej rozmawiac nastepnego dnia. Czyli klasyczne "wiem, ze nic nie wiem". :/ W mojej robocie niespodziewanie ucichlo dosc wczesniej i sporo osob zmylo sie, planujac przedluzyc sobie juz dlugi weekend. Moj szef pojechal juz o 12:30, a ja o 14 stwierdzilam, ze w zasadzie nie mam po co na sile siedziec. Dojechalam na moje osiedle w tym samym czasie co Potworki i udalo mi sie zgarnac do auta Bi. Nik tak pedzi po wyjsciu z autobusu, ze dogonilam go jak juz wchodzil na nasz podjazd. ;) Tego dnia zaczelam pakowac co sie da do przyczepy, zeby na piatek zostalo juz tylko jedzenie i ostatnie kosmetyki. Caly dzien padal deszcz, wiec do przyjemnych to nie nalezalo. Niestety, jak to my, mamy pecha i pogode zapowiadaja raczej chlodna i z ryzykiem deszczu. Ech... Przy okazji sprawdzilismy wiec czy w przyczepie dziala ogrzewanie, bo wyglada na to, ze bez niego sie nie obejdziemy. Uch... Napisze tylko, ze latwo nie bylo! :D Jak wszystko obecnie, tak i przyczepa naszpikowana jest elektronika, ktora czlowieka czasem przerasta... Najwazniejsze jednak ze ogrzewanie zdaje sie dzialac. Ten kemping w ogole nieco nas przeraza, bo dopiero bedziemy sie "uczyc" przyczepy i jak znajdziemy cos zepsutego to nawet nie bardzo bedzie jak to naprawic. W kazdym razie, popakowalam co moglam (i pewnie o wielu rzeczach zapomnialam ;P), a pozniej prysznice i szykowanie sie na ostatni dzien kieratu przed masza "majowka".
Na koniec pokaze Wam kartke od Kokusia (mam nadzieje, ze sie doczytacie! :D) oraz kolczyki od Bi, ktore dostalam na Dzien Matki.
Do przeczytania!